W pierwszych dniach października grupa turystów górskich z Kcyni, Występu i Wągrowca wyruszyła na jesienną wyprawę w Beskidy i Pieniny.
Pierwszego dnia, gdy przyjechaliśmy do Zawoi, postanowiliśmy wejść na szczyt Babiej Góry 1725 m.n.p.m.
To najwyższy szczyt Beskidów Wysokich, jedyny w tym paśmie górskim, mający w partiach szczytowych charakter alpejski. Na Przełęczy Krowiarki 1012m.n.p.m podzieliliśmy się na dwa zespoły.
Część wybrała powolne i mozolne podejście na szczyt Babiej Góry czerwonym szlakiem przez kulminację Sokolicy 1367m.n.p.m i Gówniaka 1617m.n.p.m . Wygodnie ułożone płyty skalne ułatwiały pokonywanie wysokości nawet niedoświadczonym turystom, którzy po trzygodzinnej wędrówce doszli do pokrytego złomiskami skalnymi Diablaka.
Inna grupa udała się wpierw Górnym Płajem w kierunku Schroniska PTTK Markowe Szczawiny, by krótko przed nim skręcić na żółty szlak Perci Akademików.
To jedyny w Beskidach szlak turystyczny o charakterze tatrzańskim. Wyznaczony w okresie międzywojennym przez Władysława Midowicza, gospodarza Schroniska PTTK w Markowych Szczawinach, cieszy się olbrzymią popularnością i sławą wśród braci turystycznej. Aby wejść na Diablak, należy pokonać zabezpieczone łańcuchami i klamrami, kilka półek skalnych, eksponowane żleby i niewielkie żebra. Wspinanie się tym szlakiem jest wspaniałym przeżyciem i doświadczeniem na wielu płaszczyznach. Wiele lat temu był on dla mnie swoistą pokutą, gdy spotkany w Markowych Szczawinach ksiądz – goprowiec, po długiej rozmowie polecił mi samotnie wspiąć się na szczyt Babiej Góry właśnie Percią Akademików i dostrzec piękno stworzenia oraz głębię swojej wiary dotykając szorstkiej skały, delikatnie muskając spotykane na szlaku kwiaty i zioła.
Dotyk jest w końcu najbardziej intymnym ze zmysłów, przez dłonie przychodzi do nas mnóstwo siły, wszystko, czego dotykamy, objawia nam swoją prawdziwą tożsamość…
Po wejściu na szczyt obydwie grupy spotkały się i wspólnie podziwialiśmy w zachodzących promieniach słońca rozległą panoramę Tatr.
Po zejściu na Przełęcz Brona 1412m.n.p.m na chwilę zatrzymaliśmy się w Schronisku Markowe Szczawiny na późny posiłek i już w zapadającym mroku Górnym Płajem doszliśmy do Przełęczy Krowiarki 1012m.n.p.m.
Byliśmy tu razem, Basiu!
Gdy zaczynaliśmy naszą wspólną wspinaczkę życiową… Ileż wspomnień, targanych często huraganowymi wichrami, skutych pancerzem lodowym, zasypanych grubą śnieżną pierzyną, życiowego bólu i rozpaczy.
Duchy tej góry doceniały naszą wierność jej prawom, wspierały nas nie jeden raz… czy to w czasie zimowego noclegu podszczytowego w ruinach niemieckiego schroniska, czy też w czasie przedzierania się w śnieżnej zawiei po zalodzonych skalnych załomach.
Były z nami na podniebnych szczytach Kaukazu, dzikich i tchnących pierwocinami starowieku Karpatach Ukraińskich i Rumuńskich.
Nigdy nie czuliśmy się samotni i nie przeklinaliśmy złej pogody. Duchy te, jak dziewięć muz chodziły za nami w pogodne dni i słotę. Bo do chodzenia po górach potrzebne są muzy: śpiewu – przy rozpalonej watrze, poezji – w oczach, historii – o dziejach ludzi tutaj mieszkających, nauki i tragedii. Wszystkie one chodziły z nami. Góry nigdy nie były dla nas tylko „kupami kamieni”. Były zawsze przebłyskiem świadomości, żywym bytem, który nie znika, gdy urok chwili gaśnie.
Wyrwany z otchłani przejmuje nas do głębi i jest podtrzymywany w ciągłym twórczym akcie. Lubię to dzikie i wysokie głazowisko szczytowe, skąd ogarniam całe Tatry, jakby jednym tchnieniem, jednym spojrzeniem oczu skupiło się całe moje umiłowanie tych skał, chmur, lasów, szumu roztok.
Lubię tutejszą ciszę, która nie jest ciszą, spokój, który nie jest spokojem, ale napięciem wszystkich zmysłów, głodnych nasycenia, które nigdy nie może się dokonać. Gdy zatrzymałem się przy symbolicznej kapliczce pod Diablakiem, miałem świadomość, że te dobre duchy turystów, którzy zginęli tragicznie na Babiej Górze, mieszkają w górach i wszystko, co się w nich dzieje to ich świat, a my w nim uczestniczymy. Były one bardzo blisko nas w tą deszczową noc, którą spędziliśmy na szczycie w bezowocnym oczekiwaniu na wschód słońca nad Tatrami. Pełną gwałtownych porywów wiatru i fal zacinającej ulewy, przenikliwego zimna…
Następnego dnia wyjechaliśmy do Sromowców Niżnych, aby podziwiać cudowne skarby Pienińskiego Parku Narodowego.
Na szczyt Trzy Korony 982m.n.p.m wyruszyliśmy po zakwaterowaniu u gościnnych gospodarzy w Sromowcach Niżnych i spożyciu lekkiego posiłku. Najpierw zanurzyliśmy się w czeluści Wąwozu Sobczańskiego, jego wysokie wapienne ściany wprowadziły nas do górskiego sanktuarium. Śmiałe i strzeliste turnie podobne były do gotyckich przypór w katedrach.
Jak witraże, reliktowe brzozy o powoli żółciejących liściach, uczepione rozpaczliwie stromych ścian mieniły się złotem i czerwienią w słonecznych promieniach. Niezwykły widok.
Na przełęcz weszliśmy żółtym szlakiem i po chwilowym odpoczynku łatwą ścieżką doszliśmy do szczytu Trzech Koron 982m.n.p.m. Widok, jaki roztacza się z tutejszej platformy był zaiste imponujący. Na pierwszym planie widzieliśmy Spisz, za niewielkim wolem chmur. Lekko pofalowana kraina wydawała nam się zaczarowaną i nieziemską. Daleko na południu widać było strzeliste wierchy tatrzańskie, kuszące nas już ze szczytu Babiej Góry.
W dole słychać było wesołe nawoływania flisaków, spławiających tratwy z turystami na Dunajcu. Z tej wysokości były one podobne do malutkich mróweczek, poruszających się śmiało po rozciągniętej malachitowej wstążce Dunajca.
Na prawo podziwialiśmy powoli zachodzące słońce nad gorczańskimi wierchami. Czas było wracać! Jutro nas czekała dalsza wędrówka pienińskimi szlakami…
W ostatni dzień w górach część grupy wybrała się na tor rowerowy Bike Park w Kluszkowcach. My, górołazi wyruszyliśmy na wędrówkę „Sokolą Percią”, na którą weszliśmy z Przełęczy Kosarzyska niedaleko Trzech Koron i dalej przez Górę Zamkową 799m.n.p.m doszliśmy do eksponowanej ścieżki w rejonie Czertezika 772m.n.p.m i do Sokolicy 747m.n.p.m. Szlak ten wyznaczył na początku XX wieku ks. Walenty Gadowski (wcześniej wyznakował w Tatrach „Orlą Perć”).
Wiedzie on strzelistą granią Pienin. Jest bardzo popularny wśród turystów i kuracjuszy odpoczywających w Krościenku i Szczawnicy. Widoki, jakie można podziwiać tu należą do najpiękniejszych w górach polskich. Idąc powoli, dostosowując oddech do kroku, pokonywaliśmy odległość, kontemplowaliśmy przestrzeń i jesienny koloryt.
Po zejściu do Krościenka ekipa została na późny obiad i poczekała na transport do Sromowców. Sam zdecydowałem się powrócić przez góry. Czułem się rześki, zdrowy i pełen sił.
Przyjąłem to z pewnym zaskoczeniem, gdyż dobiegam sześćdziesiątki i choć zdrowie mi dopisuje, a serce bije jak należy, nogi w kolanach już nie są moimi nogami. Stałem się ich sługą, a nie panem, zwłaszcza przy schodzeniu. Czuję wtedy, że je mam, a to znaczy, że kolana nie są w porządku.
Teraz jednak nie myślałem o latach i kolanach, sprawnie i szybko piąłem się pod górę na Przełęcz Chwała Bogu 779m.n.p.m, aby zdążyć przed zmrokiem zejść do Sromowców Niżnych. Rozglądałem się wokoło szczęśliwy, że tu jestem. Połykałem zapach górski, pełen dojrzałych ziół na polanach o jagodowym smaku.
Piąłem się do góry z wrześniowego lasu w dolinach do październikowego boru na reglach, ciesząc się, właściwie z niczego, po prostu z tego, że jestem w górach.
Cieszyła mnie zabawa w chowanego ze słońcem, które co chwila skrywało się za pobliskimi szczytami, zapomniawszy pochować rozkapryśnięte promienie za złoconymi koronami buków i jaworów.
Na szlaku było pusto i cicho… nie spotkałem nikogo. Gdy po godzinnej wędrówce dochodziłem do Sromowców Niżnych, nie odczuwałem zmęczenia, lecz tęsknotę i żal za minionymi chwilami.
W niedzielę rano deszczem żegnały nas Góry… wracaliśmy do domu…
tekst i fot.
J. Maćkowski oraz
A. Zakrzewska z Klubu Turystów Górskich im. Klimka Bachledy w Kcyni